To już piąta książka Johna Greena, która znalazła się u mnie na półce, więc powinno to o czymś świadczyć, choć nie wiem jeszcze o czym....

Papierowe miasta

7/31/2016 Insane sanity 0 Komentarze/y


To już piąta książka Johna Greena, która znalazła się u mnie na półce, więc powinno to o czymś świadczyć, choć nie wiem jeszcze o czym. Nie oglądałam ekranizacji, ale kupiłam sobie wersję z filmową okładką, żeby było do pary z "Gwiazd naszych wina". Jednakże w trakcie czytania doszłam do wniosku, że wizerunek aktorów straszący z okładki jest zbyt sugerujący, więc raczej nie polecam tego wydania.

Główny bohater, Ouentin, ma obsesję na punkcie swojej sąsiadki (przedstawiającej się pełnym imieniem i nazwiskiem, bo tak jest cool), z którą co prawda chodzi do tej samej szkoły, ale w zasadzie od 10 lat nie utrzymuje kontaktów. Dziwne.
Margo Roth Spiegelman jest jedną z najlepszych uczennic w szkole, mimo tego, że co rusz ucieka z domu na kilka dni, by przeżyć jakieś "szalone przygody", o których w całej szkole aż huczy oraz mimo tego, że nie potrafi poprawnie odmieniać wyrazów. Podejrzane.
Swoją drogą, czy włamania, wandalizm, ucieczki z domu i inne nieobliczalne zachowanie tylko mi mówi, że ta dziewucha nie jest "szaloną krejzolką", tylko chora psychicznie i pilnie potrzebuje pomocy psychiatry? Zaś rodzice głównego bohatera są psychoterapeutami i w każdym zdaniu wtrącają jakieś psychologiczne bzdury, ale nie widzą nic dziwnego w zachowaniu ich młodej sąsiadki. Jakim cudem?

Fabuła opiera się na kanwie wielowymiarowości ludzi - przybierania różnych masek w zależności od środowiska i sytuacji, w jakich człowiek się znajdzie. ("Człowiek w teatrze życia codziennego" E. Goffmana się kłania). A także kreowania na podstawie tej "inscenizacji" wyobrażeń o innych ludziach. Zaś istotą poszukiwań głównego bohatera jest odkrycie "prawdziwego" oblicza dziewczyny, którą kiedyś (być może) znał.

[...] zdaje sobie sprawę, że to wyobrażenie jest nie tylko fałszywe, lecz też niebezpieczne. Jakże łatwo można dać się zwieść, wierząc, że człowiek jest czymś więcej niż tylko człowiekiem.
Ale to nie zraża Ouentina i prze dalej, próbując rozwikłać tajemnice nagłego zniknięcia Margo, bawiąc się w interpretacje poematu Whitmana, lawirując między problemami przyjaciół i cudem nie zawalając egzaminów końcowych, by następnie rzucić się w dwudziestokilkugodzinną podróż na drugi koniec Ameryki. Dodajmy do tego nieoczekiwany nocny wypad w pierwszej części książki, podczas którego Margo i Quentin popełniają szereg przestępstw napędzani żądzą zemsty. No i niezbyt satysfakcjonujące obojga bohaterów zakończenie (i w sumie mnie także, bo nadal uważam, że miejsce tej dziewczyny jest gdzieś pod opieką specjalistów), gdy dochodzi do zderzenia wyobrażeń. Więc pod względem akcji, całkiem sporo się dzieje.

Książka, z której bucha polityczna poprawność, jest jednocześnie odrażająco stereotypowa. Dla przykładu: "królisie", czyli wyrażenie określające kobiety, używane przez jednego z bohaterów. Albo:

[...] mam coś, co sprawia, że jestem zupełnie niezainteresowany butami na bal. To się nazywa penis.
Do tego można się udławić od niezbyt udanych żartów (głównie odnoszących się do męskich genitaliów), jak zakładam, mające na celu rozluźnić atmosferę i oddać młodzieżową swobodę. Taaa.


Może niektórzy autorzy są już zbyt oderwani, by wciąż pisać książki młodzieżowe? Albo to ja robię się już za stara na młodzieżowe romanse i licealne dramaty. Konspekt powieści jest nawet ciekawy. Podoba mi się wykorzystanie metafory papierowych miast i ludzi oraz teorii Goffmana. Jednakże książka mnie nie porwała i nie ma sensu udawać, że było inaczej.

Papierowe miasta
John Green
org. Paper Towns
Bukowy Las, 2015, 393 stron

Moja ocena:

0 komentarzy: