Recenzje filmowe to dla mnie nowość, ale od czego jest początek nowego roku, jak nie od próbowania nowych rzeczy? Pewnie nie jest ide...

Filmowy wieczór: La La Land

1/13/2017 Insane sanity 0 Komentarze/y

Filmowy wieczór: La La Land - recenzja pewna lekturka

Recenzje filmowe to dla mnie nowość, ale od czego jest początek nowego roku, jak nie od próbowania nowych rzeczy? Pewnie nie jest idealnie (tak się złożyło, że recenzje były tym gatunkiem dziennikarskim, który mnie ominął na warsztatach na studiach; do tego przywykłam oceniać filmy na zasadzie: podoba mi się, nie podoba i jakoś ujdzie). No to do dzieła.

Na prapremierę "La la land" wybrałam się na samym początku stycznia - musiałam się sporo nacierpieć w tego powodu, bo nie dość, że bilety na takie seanse są droższe niż normalnie; to film był emitowany w ramach "Kina dla kobiet", co oznaczało pełną salę paplających, zlanymi dusznymi avonowymi perfumami bab - a nieprzyjemne doznania potęgował fakt, że dla mnie był to pierwszy dzień, gdy ledwo stałam na nogach po przebytej grypie żołądkowej. Jednak film był warty tego poświęcenia.

Mia jest początkującą aktorką, która w oczekiwaniu na szansę pracuje jako kelnerka. Sebastian to muzyk jazzowy, który zamiast nagrywać płyty, gra do kotleta w podrzędnej knajpce. Gdy drogi tych dwojga przetną się, połączy ich wspólne pragnienie, by zacząć wreszcie robić to co kochają. Miłość dodaje im sił, ale gdy kariery zaczynają się wreszcie układać, coraz mniej jest czasu i sił dla siebie nawzajem. Czy uda im się ocalić uczucie, nie rezygnując z marzeń?
(źródło: filmweb.pl)
Zacznę od kwintesencji musicalu.
Numery muzyczne były nienachalnie i wynikały z naturalnej konstrukcji fabuły. Właściwie jak na musical było ich raczej mało. Były natomiast znakomitej jakości - zarówno pod względem wykonania (kto by pomyślał, że w Hollywood aktorzy wciąż potrafią śpiewać?), choreografii, jak i kompozycji. W głównym motywie muzycznym można się po prostu zakochać, przewija się kilkakrotnie podczas całego filmu, by w pełni wybrzmieć w ostatniej sekwencji filmu, swoją drogą niezwykle poruszającej.

Bardzo podobały mi się długie ujęcia podczas piosenek (bez cięć), które były wyjątkowo plastyczne i przyjemne dla oka (oraz nie ukrywajmy: wymagające dla aktorów, którzy czasem musieli zatańczyć skomplikowany układ taneczny).

Mam wrażenie, że choć jako bohaterowie musicalowi Emma Stone i Ryan Gosling byli przekonujący, to nie stworzyli kreacji, których już w swoim portfolio nie mieli. Wykonanie było "schludne", popisy wokalne poprawne, ale czy aż tak by zasłużyć na wyróżnienie?

Chociaż akcja jest osadzona we współczesnych czasach, o czym przypomina brzęczenie smartfonów bohaterów czy też nowoczesne samochody, to przedstawiana historia jest tak uniwersalna, że czasami miałam wrażenie, że równie dobrze mogłaby odgrywać się w "złotej erze" musicali. Po części jest to zasługa kostiumów: zwiewnych sukienek w stylu lat 50. Mii i garniturów lubującego się w "staroświeckim" jazzie Sebastiana.

Udając się na film musicalowy raczej żaden widz nie nastawia się na poważne przesłanie, a nawet jeśli takowe się pojawiają są zwykle ujęte w efemeryczny sposób (jednym z wyjątków jest chyba "Jesus Christ Superstar", w którym przesłanie jest wręcz dosadne). W "La La Land" obok roztrząsaniu dylematów: "my kontra ja", "nasza miłość kontra moje marzenie", poruszana jest (moim zdaniem całkiem udanie, skłaniając do refleksji) kwestia sentymentu czy też żalu: co było gdyby... rozegralibyśmy to inaczej.

Natomiast rażącym błędem dla mnie było tłumaczenie - translacja tekstów piosenek, by zachowały liryczność nie należy do najłatwiejszych zadań, ale polscy dystrybutorzy powinni byli zatrudnić do tego profesjonalistę. Były takie momenty, gdy miałam ochotę pacnąć się w czoło - właściwie to już od otwierającej piosenki.

W zasadzie nie wiem, czy to, że film bazuje na sprawdzonych motywach musicalowych sprawia, że odczuwam to jako niedociągnięcie, czy też stoi to za sukcesem filmu. Można w nim odnaleźć nawiązanie do "Deszczowej piosenki", "Zabawnej buzi" i pewnie wielu innych musicali. Temat "zderzenia się" kobiety i mężczyzny, którzy nawzajem inspirują się w drodze na szczyt - jest właściwie opisem fabuły większości filmów z tego gatunku. Tym, co przemawia na korzyść "La La Land" jest sposób zaprezentowania tego tematu: lekko, naturalnie, wplatając zarówno elementy komiczne, dramatyczne i surrealistyczne (walc na firmamencie usianymi gwiazdami nieba może brzmi tanio, ale "na żywo" był niezwykle "liryczny"). Zakończenie filmu w mojej opinii jest dokładnie takie jakie powinno być: na swój sposób szczęśliwe, ale i jednocześnie smutne.
Zdobycie przez film całej puli statuetek Złotych Globów we wszystkich kategoriach, do których został nominowany, mówi samo za siebie. Będę trzymać kciuki także podczas rozdania Oscarów. Po prostu warto obejrzeć, nawet jeśli nie jest się fanem tego gatunku.

La La Land
scenariusz i reżyseria: Damien Chazelle 
w rolach głównych: Ryan Gosling, Emma Stone 
muzyka: Justin Hurwitz 
org. La La Land 
Black Label Media, Gilbert Films, Marc Platt Productions, 2016, 126 minut

9/10

0 komentarzy: