Nie zamierzałam się rozpisywać. Nie chciałam też nie wspominać o tej książce w ogóle, jak o masie innych, które ostatnio przeczytałam, al...

Milion cudownych listów

4/17/2017 Insane sanity 0 Komentarze/y

Milion cudownych listów - recenzja pewna lekturka

Nie zamierzałam się rozpisywać. Nie chciałam też nie wspominać o tej książce w ogóle, jak o masie innych, które ostatnio przeczytałam, ale nie znalazłam w sobie dość determinacji, by o nich coś napisać. Niektóre książki nie potrzebują długiego komentarza i byłam przekonana, że "Milion cudownych listów" jest jedną z nich. Ale gdy wreszcie odeszłam od klawiatury, okazało się, miałam do napisania o niej dużo więcej niż myślałam.

Jodie należy do tych osób, którym życie dało popalić - śmierć bliskich, dorastanie w niepełnej rodzinie, bulimia, związki z nieodpowiednimi mężczyznami, problemy ze znalezieniem właściwej pracy, a potem ciężka choroba, depresja, a w końcu myśli samobójcze. A jednak, gdy znalazła się na samym dnie, udało jej się odbić się od niego i zamiast dalej skupiać się na swoim nieszczęściu, zajęła się robieniem czegoś dobrego dla innych. Wydaje się, że specjalnie dla niej zostało stworzone powiedzenie: "Jeśli życie daje ci cytrynę, zrób z niej lemoniadę".

Jest to jedna z tych książek, podczas których się płacze. Dużo. Przynajmniej ja dużo przepłakałam, w trakcie i jakiś czas po przeczytaniu. Nie wiem, czy to dlatego, że mam za bardzo rozwinięty ośrodek odpowiedzialny za empatię i było mi po prostu szkoda tej dziewczyny, czy dlatego, że w jej historii znalazłam zaskakująco dużo podobieństw do swojej własnej.

Autorka zdradza wiele szczegółów ze swojego życia - bardzo intymnych szczegółów, o których człowiek wstydzi się opowiedzieć nawet (i zwłaszcza) bliskim osobom, bo nie chce ich tym zranić. Myślę, że to, co najbardziej porusza w tej opowieści to bezpretensjonalna szczerość. Boimy się okazywać słabość, przyznawać, że potrzebujemy pomocy, nauczeni "trzymania gardy". Jodie w wyniku swojej choroby musiała dopuścić do siebie innych ludzi i przyjąć od nich pomoc. Ale najpierw trzeba wykonać pierwszy, najtrudniejszy krok i o tą pomoc poprosić.

Życie bywa naprawdę trudne. Śmierć, choroba, brak pieniędzy, głupie ukąszenie kleszcza i wielkie tego konsekwencje - naprawdę wie, jak ci dopiec. Ale nie ma nic bardziej przerażającego niż potęga własnego umysłu. Nikt nie zna twoich leków i wątpliwości tak dobrze jak ty, dlatego zadręczając się nimi, szkodzisz sobie najbardziej.
Jesteśmy tylko ludźmi - każde z nas może mieć gorszy dzień, tydzień, miesiąc, rok - udawanie cały czas, że wszystko jest w porządku jest męczące. A nagromadzenie tego emocjonalnego ciężaru sprawi, że pewnego dnia po prostu się wybuchnie - zaskakując tym całkowicie do tego nieprzygotowane otoczenie. Lepiej spróbować na bieżąco gasić małe pożary niż sprzątać po takim wybuchu. Dlatego, by się wyzwolić spod tego jarzma, należy zwrócić się o pomoc. Tak jak wielu ludzi, którzy po raz pierwszy odważyli się przyznać, że mają problem dopiero w listach do Jodie. To, co pomogło tym ludziom to to, że mogli podzielić się swoim smutkiem z kimś innym. Choć raz nie musieli ukrywać tajemnicy, że nie wszystko jest u nich w porządku, że choć tego może nie widać, nie dają sobie sami rady.

Książka jest w pewnym sposób przewrotna - wszędzie słyszymy, że najpierw powinno się zadbać o siebie, a dopiero potem o innych - Jodie zaś była w kompletnej rozsypce, gdy zaczęła doradzać innym, jakie kroki powinni zrobić, by wyjść z własnego dołka. W pewnym momencie wspomina nawet, że jest tak dobra w pisaniu rad, że może sama powinna je zacząć stosować.

Treść listów wysyłanych przez Jodie do tych ludzi wcale nie jest odkrywcza. Powiedziałabym, że naiwna i banalna (pisanie każdej osobie, że "jest wyjątkowa i piękna" mnie osobiście, by nie przekonało). To coś, co można byłoby napisać każdemu bez względu na to, jak źle się czuje. Ich sekret tkwi w czym innym. W tym, że ktoś zupełnie obcy poświęcił swój czas, by napisać coś miłego. Może w ogóle nie znać danej osoby i pisać utarte frazesy, ale podczas pisania Jodie myślała właśnie o tej osobie i pisała dla tej konkretnej osoby. Gdy człowiek czuje, że nic nie znaczy, lub jeśli jest zrezygnowany, przerażony i samotny, to myślę, że świadomość, że istnieje na świecie jedna osoba, która włożyła wysiłek, by ten człowiek poczuł się odrobinę lepiej, może być tym, co przynosi ludziom otuchę.

W pisaniu listów cudowne jest właśnie to, że nawet kiedy mam chandrę, nadal umiem pocieszać innych ludzi, a po kilku takich interwencjach zwykle ja też czuję się lepiej.
Jej bezinteresowny projekt wysyłania pocieszających listów do potrzebujących tego ludzi stanowił także pomoc dla niej samej. Była to pewna forma terapii. Zaczęła patrzeć na swoje problemy z innej perspektywy - niekoniecznie, że "inni ludzie mają gorzej", tylko że doświadczanie problemów jest tym, co łączy wszystkich ludzi.

(...) zawsze mamy jakieś problemy - to nieodłączna część życia - ale głęboko wierzę, że wyciągamy wnioski z naszych doświadczeń i dzięki temu przestajemy się tak wszystkim przejmować. Poradzimy sobie z każdym wyzwaniem, jakie postawi przed nami życie, bo człowiek jest nastawiony na przetrwanie. Przegrywamy dopiero wtedy, gdy sami się zadręczamy. Jeśli przestaniemy się wszystkim tak martwić, zawsze spadniemy na cztery łapy.

Gdy zasiadałam do tej książki, nie byłam w najlepszej formie psychicznej, co w pełni uświadomiłam sobie po jej skończeniu. Nie oczekiwałam, że książka mnie pocieszy, bo literatura z gatunku: "było mi źle, a spójrz, dałam radę" i "każdy dzień to twoje zwycięstwo", nie jest w stanie mnie zmobilizować do zmian. Książka nie przebudowała mojego życia. Ale (o ironio) bardzo mnie przybiła i wyzwoliła dużo nieprzyjemnych emocji. No cóż, książka nie jest w stanie dodać otuchy każdemu. Jednakże traktując ją jako bardzo odważną relację autobiograficzną, jako pewnego rodzaju świadectwo, jestem pod dużym wrażeniem. I to właśnie dzięki jej wartości literackiej zasługuje na wysoką ocenę.

Milion cudownych listów
Jodie Ann Bickley
org. One Million Lovely Letters
Insignis, 2016, 266 stron

Moja ocena:

0 komentarzy: